Do tej pory kojarzyłam go jedynie z rolą kochasia z żenującej ekranizacji nie mniej żenującego i cienkiego powieścidła dla erotomanek. I jako aktor był dla mnie skreślony. Natomiast wczoraj, nie zauważywszy, że ten facet jest w obsadzie, włączyłam film " My dinner with Herve" i muszę przyznać, że trzeba mi cofnąć moje wcześniejsze przekonanie. Całkiem przyzwoicie dotrzymywał kroku Peterowi Dinklage, którego lubię. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet go przyćmił. To było takie olśnienie, jak w przypadku Matthew McConaughey'a w filmie "Wilk z Walk Street", kiedy nagle okazało się, że aktora, którego wcześniej nie mogłam zdzierżyć, nie mogę się "naoglądać". Kurcze, ten facet ma talent! Przypomina mi tych zdolniejszych z młodego pokolenia - Heatha Ledgera, Toma Hardy'ego... Z przyjemnością obejrzę pozostałe tytuły z jego udziałem ( za wyjątkiem dwóch kolejnych części Grey'a, których, dzięki niebiosom, nie miałam jeszcze wątpliwej przyjemności oglądać).