Film obyczajowy o studencie chorym na gruźlicę kości, próbującym dojść do zdrowia w rumuńskim sanatorium w latach 30-tych XX w.
Mam mieszane uczucia. Na plus można zaliczyć stylową realizację, świetne zdjęcia, scenografię, kostiumy, grę aktorską, niemal dokumentalne przedstawienie ówczesnych metod leczenia, z dzisiejszej perspektywy wyglądających jak kolejna część "Piły". To wszystko sprawia, że ogląda się z zainteresowaniem, przynajmniej początkowo.
Jednak z drugiej strony, film jest zdecydowanie za długi (trwa prawie 2 i pół godziny), wraz z bohaterem bierzemy udział w powtarzających się czynnościach, zabiegach, wędrówkach szpitalnymi korytarzami. Męczące są również niekończące się mętne dyskusje o filozofii, bieżącej polityce, popularnych (w Rumunii, jak mniemam) poetach, które z perspektywy Polaka żyjącego 80 lat później nie są ani ciekawe ani wręcz zrozumiałe. Nie przypadł mi również do gustu zabieg przetykania fabuły cytatami z twórczości rumuńskiego pisarza Maxa Blechera. Na motywach jego autobiograficznej powieści został oparty ten film, co w pewnym sensie usprawiedliwia ten pomysł, ale krótkie cytaty, wyjęte z kontekstu i przerywające filmową narrację, sprawiają chaotyczne wrażenie i nijak nie pozwalają docenić kunsztu pisarza.
Jeśli ktoś ma cierpliwość oraz dużo czasu, albo fascynuje go przedwojenna medycyna lub rumuńskie przedwojenne życie społeczne, może obejrzeć. Innym chyba raczej odradzam.